niedziela, 4 maja 2008

Auć!

Fale mają to do siebie, że gdy już wyniosą Cię ku górze, możesz mieć pewność, iż rzucą Cię potem w dół.



Rozmawiałem z Przyjacielem kilka dni temu:
-Co tam u Ciebie Staszek?
-Troszkę się boje.
-Boisz? Czego?
-Widzisz ostatnimi czasy życie jest dla mnie na tyle wspaniałe, że zastanawiam się, do czego Bóg mnie przygotowuje.
-To chore.
-...?
-Nie możesz martwić się, kiedy jest dobrze. Teraz ciesz się tym co jest.
-No w sumie racja... (pół szeptem) Ja się nie martwię. Ja się tylko lękam ;/

No i przyszedł taki dzień... "Każdy dzień kończy się zmierzchem(...)"
Cholerka, to boli. Mhm... To musi boleć.

Po pewnej poważnej rozmowie z niewiastą, która była sensem mego życia przez ostatni czas, po tej rozmowie, uświadomiłem sobie swą samotność.
Chwila myślenia... FlugsS, Diakon, Tadzik? Oni są w Gdyni ;/ Mentor? już pojechał do Kłodzka. Fabian? Nie Jego nie widziałem już tak dawno. Rosik? W sumie nie wiem jak się z nim skontaktować teraz.
Zostałem sam? Nie. Został mi jeszcze jeden Przyjaciel.
Teraz zrozumiałem dlaczego to wszystko złożyło się w tym samym terminie. To było zaproszenie na rozmowę. Najdziwniejsze zaproszenie na modlitwę jakie do tej pory otrzymałem w życiu.
Podziałało. -.-

(Nie wiem czy już wcześniej wspominałem, ale za najszczersze modlitwy uznawałem rozważania na temat mojego życia, dnia, czynów, postaw, na samotnym spacerze podczas burzy lub przy samodzielnej pracy, albo nawet podczas wędrówki która nie miała na celu dojścia gdziekolwiek.)

Tym razem poszedłem do Kościoła. Rzadko szukam tam Boga, no może na Mszy Św. lub w konfesjonale, a tak poza tym to nie specjalnie się tam spotykamy.
Dziś jednak było inaczej. Pusty kościół. Kleknąłem przed zamkniętą kratą. Zaczęliśmy rozmawiać. Łzy rzęsiście zrosiły me policzki, wysychając na nich, niczym kropla wody nalana na żelazko.

-Teraz już przynajmniej wiem do czego mnie przygotowywałeś...
-"(...)A po każdej nocy przychodzi świt."
Niespecjalnie wszystko rozumiałem. Wyszedłem z kościoła, lecz nim to uczyniłem spotkałem na schodach staruszkę.
Znałem tę babulę już wcześniej, gdyż życzyła mi nieraz uśmiechu i szczęścia gdy spotykaliśmy się na drodze wiodącej do Kościoła.
-Witaj
-Witam Panią
-Ja się idę teraz modlić(...) za zdrowie Ojca Stanisława(...) za chorych(...) za Ciebie(...)za smutnych(...)za Wszystkich Parafian.

W tym momencie poczułem, iż to nie przypadek mi ją tu podesłał.
Wracając do domu zainteresowały mnie gołębie na chodniku, a dokładnie ich reakcja na mnie. Zamiast jak zwykle odlatywać na wyczucie ruchu w promieniu metra, prawie dały mi się zdeptać. Stwierdziłem, że mój mózg jest ostro przemęczony, ale tego dnia wśród "znaków" Bożych dla mnie, pojawiły się również, takie jak Ewangelia, w której Jezus obiecuje Ducha pocieszyciela i modlitwa wiernych. Jeśli chodzi o tą modlitwę to jeszcze wczoraj rozbawiała nas (ministrantów) intencja "za bliźnich tak smutnych, że aż Bogu smutno" a dziś tknęła mnie ta intencja i to dosyć mocno.

Jeśli taka wola Boża to zakończę pisanie drugiej Baśni. Tym razem, jednak planuje odpocząć trochę. Nie rozumiem tylko dlaczego "coś we mnie" komentuje moje plany odpoczynku od uczuć, słowami "Kogo Ty chcesz oszukać?".


Jeśli Ktokolwiek powie mi, że dzisiejszy dzień to dzieło przypadku, to uwierze dopiero gdy będe pewien, iż "Jahwe" na Polski czyta się ["przpadek"].

Brak komentarzy: