Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,
Kiedy ziemie despotyzm i duma szalona
Obleją, jak Moskale redutę Ordona-
Karząc plemię zwycięzców zbrodniami zatrute,
Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę."
Proroczo: A. Mickiewicz.
Dziś w nocy miałem wyobrażenie że jestem wieprzem.
Takim wielkim prosiakiem którego ktoś wrzucił żywcem do piekarnika.
Takim świniakiem, który raz na jakiś czas, w tym piekarniku, z gorąca przewróci się na drugi bok, by zyskać świadomość, że to nie był dobry pomysł.
Takim, który raz na jakiś czas coś odcharknie.
Taki się czułem, bo właściwie takim byłem.
Cały spocony, czułem gorąc płomieni, które wydawałoby się, płonęły wewnątrz mnie.
Przewracałem się z boku na bok szukając chłodu w jakimś skrawku poduszki, czy prześcieradła.
Wytchnieniem wydawały się być chwile spluwania flegmy do chusteczek i pakowanie ich do worka, lecz było to złudne pokrzepienie, bo każde charknięcie powodowało bunt gardła.
W końcu nie mogąc tego znieść przyniosłem sobie zimnej herbatki z kuchni i zmierzyłem temperaturę, matka moja była trochę zaniepokojona czy przypadkiem się nie odwodnię, ale jakoś dałem rade nie.
Rano już było przyjemniej temperatura spadła mi do 38 stopni więc spokojnie funkcjonuje.
W końcu powrót po długim poście od komputera i telefonu. Znaczy się mam już komputer bo mi oddali z naprawy, ale komórka dalej jest nie-aktywna więc nie dzwońcie ;p.
Niedługo powinienem zacząć pisać notki, ale pewnie jak zwykle, nie nadrobię tu tego: co chciałem napisać, ale nie napisałem gdy nie mogłem notek wrzucać.
Nadużyłem sporo słowa „ale” w tym tekście, ale nie przejmuje się tym zupełnie, aczkolwiek zauważyłem ten fakt.