wtorek, 27 kwietnia 2010

Fraszka, małża.

„Małża”


Świat jest małża. Bądź dlań ziarna piasku okruchem,
By dusza Twa, jak perła cennym była duchem.

sobota, 24 kwietnia 2010

Piątek


Właściwie to poprawiło mnie się trochę w Czwartek wieczorem.

W Piątek jednak już mi prawie całkiem przeszło.

Niestety odwołany wyjazd i nieprzygotowany strój były już nieodwracalnie-niepodważalnym argumentem pozostania we Wrocławiu.

Chyba będziemy mieli kolejnego członka wspólnotowej służby ołtarza.

To dość pozytywna informacja.

Ponadto udało mnie się wczoraj porozmawiać półprywatnie z gościem, który jest od niedawna w naszej wspólnocie i o którego stoczyłem wiele duchowej walki.

Mam nadzieje, że Pan zatrzęsie jego dotychczasowym stylem życia.

Gość jest deklarowanym ateistą. A pomimo to szuka Boga, choć na razie mniej za pośrednictwem świadomości.

Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak szczególnie lubię „szukających”.

Wieczorem postanowiłem odprowadzić Przyjaciela do mieszkania gdzie nocuje w ten weekend (nie jest z Wrocławia, ale dość często tu bywa).

Po drodze wdaliśmy się w dyskusję na temat wiary (Obaj jesteśmy Katolikami, choć ja chyba mam „kontrowersyjne” poglądy).

Początkowo omawialiśmy temat współpracy i modlitwy, za pewne trudne i zarazem bliskie sprawy.

Kiedy jednak doszliśmy do tematu (o którym już kiedyś pisałem) biskupów, kanonów i tego wszystkiego co staram się zrozumieć, ale na razie uznaję za sztuczne i „ludzkie”, pokłóciliśmy się.

Czułem, że dałem mu kilka razy podczas tej kłótni, możliwość przekonania mnie wytłumaczenia.

Nie wytłumaczył. Wydaję mnie się nawet, że jestem krok w tył.

Już zaczynałem przekonywać się do biskupów, gdy jeden z Nich dał wyraz interesowania się ludźmi, poprzez to, że spotkał się z grupami parafialnymi. Wypytywał.

To było dobre działanie.

Mój Przyjaciel chciał mnie przekonać, ale chyba zrobił coś odwrotnego.

Może jeszcze nie czas… Może nie tędy droga… Może nie ten cel.

Nie mam pojęcia.

Kiedy wracałem, było już około północy i postanowiłem wrócić autobusem nocnym spod dworca.

Nie wiem czy pomyliłem numery czy przystanek docelowy.

Wydawało mnie się, że ten autobus jedzie inną trasą.

Istotnie jechał inną trasą. Jechał zupełnie w inne miejsce, nie zahaczając nawet o znajome okolice.

Kiedy przyjechaliśmy na ostatni przystanek kierowca wyprosił mnie z autobusu, mówiąc jednocześnie, że rusza w drogę powrotną nie wcześniej niż za 2 godziny.

Nie powiedział jednak, że wraca na dworzec.

Poszedłem dalej.

Powiedziałem sobie, że idąc przed siebie muszę „gdzieś” dojść.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem 16 kilometrów od domu, całkowicie po przeciwnej stronie miasta, oraz że idąc przed siebie doszedłbym w jeszcze inny kąt Wrocławia.

Dobrze, że postanowiłem przeczytać trasę tego nocnego autobusu by kierować się przystankami do dworca. Zauważyłem, że następny autobus pojawi się już za pół godziny.

Postanowiłem poczekać.

Spotkałem, również życzliwego taksówkarza, który powiedział mi, że istotnie powinien tu być autobus w najbliższym czasie.

Oczywiste jest, że powiedział mi to dopiero po pytaniu, czy da rade mnie dowieść w znajome miejsce za 14 złotych wygrzebane z kieszeni.

Autobus przyjechał.

Kierowca z wyglądu niczym się nie różnił od tego, który miał ruszyć w drogę za dwie godziny. -.-

Ostatecznie z dworca ruszyłem do domu piechotką, po drodze spotykając lekko podchmielonych drechów, z pytaniem: „Czy Ty jesteś żydem?”.

Wytłumaczyłem im, że żydzi nie noszą krzyża na wierzchu. Potem powiedziałem że jestem Katolikiem i gdy wciąż pytali czy jestem Chrześcijaninem odpowiedziałem „tak” zamiast tłumaczyć, że to oczywiste.

Wróciłem do domu jakieś półgodziny przed Czwartą.

Czwartek

W Czwartek miałem dobry dzień.

Może to trochę dziwne, że nazywam go dobrym, zwracając uwagę na fakt, iż najpierw leciała mi krew z nosa (tak spontanicznie) a potem leżałem na plecach w przejściu pomiędzy pokojem moim, kuchnią, przedpokojem i pokojem rodziców (w takim małym mieszkaniu jest to po prostu środek domu i wschodnia część mojego przejściowego pokoju ;p).
Może dziwne, że tak go nazywam, skoro ze względu na to samopoczucie musiałem odwołać wypad na grę terenową w Opolu.
Może to trochę dziwne, że nazywam go dobrym dniem, jeśli niedawno poznana dusza miała tego dnia sporego doła i próbowałem Jej pomóc.
Może dziwne… ale jednak.
Był dobry.

„Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg.”

A ten dzień był podsumowaniem trzydniowej wzmożonej współpracy między mną a Bogiem.
Trzy dni, trzy przedmioty maturalne, trzy zagrożenia. (Angielski, Polski, rozszerzenie Fizyki).
Codziennie zaliczałem jeden przedmiot. Codziennie wieczorem modliłem się o opanowanie, spokój i odwagę, na dzień następny.
Prosiłem, dostałem.
Ostatecznie rodzina zrobiła z tej okazji (zdania szkoły) pizzę, ale to nie było głównym powodem mojej radości (choć przyjemnie dla odmiany, zamiast głupie słowo zaczepki, dostać od własnego brata niespodziankę, taką).
Powodem mojej radości było to, że znów poczułem interwencje Boga w moje życie. Zawsze to lubiłem, choć zazwyczaj rozwalał tym przyjemne schematy, które sobie budowałem.
Powodem radości było to, że nauczyłem się, bardziej mu ufać.

Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że te negatywne strony dnia, również były potrzebne by zbudować, jego pozytywny odcień.
Leżąc na podłodze, zauważyłem, że moja rodzina nie zwraca uwagi już na takie abstrakcyjne czynności. Zasadniczo starali się mnie nie podeptać, ale nie pytali, co mi jest ani dlaczego leże tu a nie w łóżku.
To zaś pozwoliło mi dostrzec, że jestem dość dziwnym człowiekiem. Znaczy się, że robię to co robić powinienem – „Udziwniam” ten świat.
Drugim, przykładem jest płacząca duszyczka, którą udało mi się wyciągnąć wieczorem na spacer i pocieszyć.
Spełniłem misję.
A modliłem się na razie tylko o to by misje dostawać od Pana.

To był Dobry dzień.





Post scriptum
Dostałem jeszcze jeden prezent-znak od Pana.
Gość z drużyny footballu Amerykańskiego postanowił pojechać na jakiś zjazd młodych z Kapucynami.
Nie byłem tam, nie znam zakonu Kapucynów, ale wgląda to na dobrą imprezę, a gość gdy go ostatnio widziałem był całkowicie niewierzący, a teraz zaczyna szukać.
To jest dosyć proste zdanie od Szefa: „Masz jeszcze sporo ludzi i sporo roboty.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Ballada 1

Stara ballada. Zaczęta w emocjach, zakończona spokojnie.
Odpowiadając na pytanie. Nie jest to opis jakiś ostatnich przeżyć.


"Ballada Wang"


Pośród gór dzikich stoków, pośród mglistych obłoków,
Dzielnie na przód młodzieniec wędruje.
Ściska sobie coś w ręce i jak gdyby w podzięce
Swojej duszy, nad śniegiem pracuje.

Skądże jest w dłoniach Jego, kawał ów lodu tego?
Zaraz historii się tej dowiecie.
Miał raz pecha młodzieniec, zakochania splótł wieniec
Nieświadomie, zajętej kobiecie.

Gdy kwiat piękny spotykał, w myślach swych odlatywał,
Do oblicza cudownej niewiasty.
Gdy z tych myśli powrócił, na świat głowę odwrócił,
Wszystko inne zmieniało się w chwasty.

Zapalony uczuciem, popędzany krwi kłuciem,
Piękne wizje co dzień, projektował.
Najpiękniejszej przyszłości, cudnej wspólnej błogości,
Wszystkie myśli w dziewczynie lokował.

Raz w modlitwie do Pana, którą prowadził z rana,
Całe swoje uczucie przedstawił.
Jeśli dla mnie jest Ona, daj nam wspólne jeść grona.
Dni powszednich bym w rozkosz ją wprawił.

Choć pytanie zadawał, w myślach cicho dodawał,
Niech nie spełni się mroczność potworna.
Jak innemu ma wierzyć, z innym życie przemierzyć,
Będzie dla mnie, to sprawa koszmorna.

W swoich czynach codziennych, w swoich myślach płomiennych,
Wciąż próbował Jej uśmiech, wytwarzać.
I Jej szukał ujrzenia, ku Niej puszczał spojrzenia.
Tak musiało, w uroku się zdarzać.

Kwiaty polne Jej znosił, komplementem skroń rosił,
Lecz zamiarów w tym swych nie, przedstawiał.
Pisał do Niej poezje, słów swych ćwicząc finezje.
Lecz strach wielki, go głosu pozbawiał.

Kiedy razu pewnego, dostał zrywu takiego,
W sercu odwagi lśniła, korona.
Bóg wysłuchał modlitwy, przerwał Jego gonitwy.
Przejrzał chłopak i przejrzała go Ona.

Gdy Jej szczęście zobaczał, z jednej strony rozpaczał.
Z drugiej zaś chciał się jednak, ucieszyć.
Przecież była szczęśliwa, więc jak w kompocie śliwa,
Wylądował, On w dołku swych przeżyć.

Pośród gór dzikich stoków, pośród mglistych obłoków,
Dzielnie na przód młodzieniec wędruje.
Ściska sobie coś w ręce i jak gdyby w podzięce
Swojej duszy, nad śniegiem pracuje.

Idąc dalej tą drogą, przemierzając grunt nogą.
Do zapomnianej doszedł, świątyni.
Przywitawszy pomrukiem, minął jednak ją łukiem.
Nikt nie wiedział, co chłopak uczyni

Stanął prosto na skarpie, wicher w przepaść go szarpie.
Ale walczą w Nim myśli, emocje.
Spojrzał w przepaść oszustkę. Przypomniał sobie pustkę,
I zobaczył, wtem swoją dewocje.

Nie żyjemy dla damy, choć Ją bardzo kochamy!
W przestrzeń krzyknął do lasów i ścieżek.
Nie dla chwil pięknych trwamy, choć ich ciągle szukamy,
W rękach trzymał, już lód a nie śnieżek.

W dłoniach jego wtem była, już nie śnieżka lecz bryła,
Ułożona jak na kształt trójkąta.
Ale zaokrąglenia i szczelin ułożenia
Kształt w Niej serca, stworzyły z pod kąta.

Bryłę tę w Niebo wznosi, na cóż to się zanosi,
Cicho pyta się sosna, jaskółki.
Z ulgą wielką i duchem, rzuca swoim wyrzutem,
Ów młodzieniec, lodu bryłę w skał pułki.

Kiedy echo huk niosło, niebo piorun w dół ciosło.
Zaślepiając tym blaskiem, krainę.
Więc miast cicho stuknięcia, słychać gromu jęknięcia,
Lecz młodzieniec, odkupił już winę.

Winę Niebios milczenia, winę serca gorenia.
Winę wszystkich swych zmysłów, przewrotnych.
Winę tego że wiosna, że nie z nim jest radosna.
I spóźnionych, decyzji odwrotnych.




Hejże Ho!
Bing! Bang! Bing! Bang!
Bije dzwon.
Świątyni Wang.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Nie potrzymali tygodnia.

Nie potrzymali tygodnia.

Mój Historyk – Bardzo mądry (Używam tu tego słowa z pełną świadomością. Uznaję za ludzi mądrych właśnie tych, którzy badając przeszłość, są w stanie, powiedzieć jak teraźniejszość wpłynie na przyszłość. Ludzi, którzy przekazują wartości moralne młodym nie tylko bezinteresownie, ale także własne interesy ryzykując, wiedząc, że jakie społeczeństwo się wychowa, w takim się będzie żyć.) człowiek, szacował, na lekcji historii, że ludzie wytrzymają, bez publicznych sporów i z ogólną życzliwością około tygodnia.
Oczywiście On powiedział to w trochę innym kontekście i bardziej wskazując na ten fakt jako pozytywne strony katastrofy. Przypomniał, że po śmierci Papieża Jana Pawła II przez dwa tygodnie, ludzie byli dla siebie życzliwi. Umieli zapytać sąsiada „Co słychać?” umieli się bratać (mniejsza o to na jak długo).

Muszę mu powiedzieć, że pomylił się z tym szacowaniem.
Już słychać pierwsze kłótnie.
Już ludzie kłócą się gdzie pochować prezydenta.
Już, już… już wracają do codzienności.
Już pojawiają się „śmieszne” obrazki i teksty związane z wydarzeniami ostatnich dni.
Już pojawiają się głosy sprzeciwu wobec żałoby w ustach tych, którzy wcześniej chcieli zmieniać liturgiczny kolor i „klimat” oktawy Wielkanocnej.
Już awantury, już…

Już wracamy do patologii i hipokryzji.
I jeśli (w narodowej skali) nie jesteśmy od czegoś wolni, to właśnie od patologii życia społecznego, od zawiści, od zazdrości, od konfliktowości, od hipokryzji politycznej.
Ale większość tych cech ma większą skalę.
Skalę globalną.
Nie ma jednak trwałych globalnych lekarstw. (Stąd moje antyglobalistyczne poglądy).
Chrystus pokonał śmierć, ale nie pokonał Naszego wewnętrznego zła, którego nie chcemy puścić.
Nie zniszczysz zbroi, w której siedzi ktoś, nie naruszając tego kogoś.
A my nie chcemy zdjąć z siebie tej powłoki.

Najpierw zapytał mnie jeden z grupkowiczów, czy jeśli jakaś stacja telewizyjna bluzgała kiedyś prezydenta dzień w dzień, to teraz moralne jest dla Nich mówić o Nim w samych superlatywach, czy może moralna jest zmiana tematu?
Nie oglądam tyle telewizji by to stwierdzić.
Jeśli jednak miał racje, to moralne dla tej telewizji byłoby nie emitowanie się przez tydzień.
Później przeczytałem ciekawe rozprawki na temat poglądów politycznych, na blogach, pewnych niewiast, które bardzo lubię i szanuje.

Po lekturze stwierdzam:
Mało kto ma w Naszym kraju poglądy polityczne.
Większość ludzi ma poglądy na temat polityków, a nie na temat ich programów.
Gdyby kiedyś wypisali przed wyborami, ustawy, które chcą wprowadzić, swoje programy wyborcze (pozbawione słów niekonkretnych) i mieliby podpisać się pod nimi pod karą więzienia, w razie ich nie-realizacji po objęciu rządów. Uważam, że nie różnili by się tak bardzo.

Może dlatego Naród Polski podczas każdych kolejnych wyborów popada ze skrajności w skrajność, obojętnie, czy skrajność reprezentuje prawa, lewa czy środkowa strona.

Dlatego właśnie, że „skrajności” te w istocie nie różnią się od siebie.


Już pisałem przy temacie o dowodzie osobistym.
Wstrzymać się od głosu, to zgodzić się na to co wybiera większość.
Ja nigdy nie byłem i nie chcę być tłumem.
Stanę niedługo przed wyborem reprezentanta moich spraw, moich poglądów, moich idei i mojego zdania.
Problem w tym, że na liście najprawdopodobniej nie znajdę takiego reprezentanta.
Czy to dlatego, że jestem niepoprawny politycznie, czy dlatego, że wszyscy reprezentują to samo, inaczej powiedziane?
A może moje pytanie nie ma sensu, bo obie odpowiedzi są trafne?
Może polityczna poprawność, której tylu ludzi bezmyślnie, nie w pełni świadomie się poddało, jest tak wąskim kryterium, że nie można reprezentować różnych poglądów?


Chciałbym umrzeć za Miłość.
Za Boga, za Ojczyznę, za Człowieka.
Ale w człowieku Ne znajduje Człowieka.
W kraju, Ojczyzny.
A Boga ukraść mi próbują.

niedziela, 11 kwietnia 2010

.

Ludzie sporo mówili wczoraj o katastrofie lotniczej.
Dziś też sporo mówią.
Ponoć sporo też myślą.

Kiedy doszła do mnie ta informacja, siedziałem z grupką czekając aż zaczniemy spotkanie.
Nie było jeszcze wszystkich więc radio było włączone.
Ktoś coś wcześniej wspomniał o jakimś samolocie, ale nie wiedział nikt nic konkretnego.
Nie wiem dlaczego, jakoś przez pierwszą godzinę odbierałem to jako żart primaaprilisowy z mocnym opóźnieniem.

Jeśli zginąłby tylko człowiek, to w myśl, że wszyscy ludzie są równi, nie powinniśmy rozpaczać bardziej niż po komunikacie mówiącym o liczbie ofiar na Polskich drogach.
Ale zginął człowiek, który symbolizował Polskę. To właśnie znaczą słowa być reprezentantem/głową. Wcześniejsze głowy Państwa Polskiego, Królowie gdy umierali też nie odchodzili bez echa. Byli tylko pomazańcami Bożymi, a cały naród Bożych dzieci płakał. Jeśli ktoś chce spojrzeć na to logicznie, odsyłam do poprzedniego posta.


Spotkałem się jednak z ludzkimi twierdzeniami, że Katyń jest miejscem przeklętym.
Tym słowom stanowczo zaprzeczam.
Wczoraj Katyń został odkupiony.
Wiele lat temu przelano tam krew i dokonano zbrodni. Na żołnierzach i inteligencji Polskiej.
Wczoraj Krew żołnierzy oraz przedstawicieli Kościoła i polityki, odkupiła zbrodnię.
Dobrze, że stało się to w dniu zmartwychwstania (którym jest cała oktawa).
Wielu ludzi szukałoby odkupienia za tamtą zbrodnię w przelaniu Krwi rosyjskiej.
Nie tego uczy Nas Chrystus.
Chrystus Bóg i jedyny bez grzechu człowiek zmarł za grzechy ludzi wobec Boga i powstał z martwych.
Oni też powstaną.
Być może ponieśli ofiarę, mniej świadomie i mniej dobrowolnie.
Jednakże ponieśli ją. A owocem ich ofiary jest już teraz gest totalitarnego przywódcy do Narodu i to Narodu, jemu, obcego.
Tak powstają Bohaterowie.

Módlcie się Bracia.
Módlcie się Siostry.

czwartek, 8 kwietnia 2010

Autobus | Świadectwa.

Wczoraj pomyliłem rano autobusy.
Zwiódł mnie 136 jadący z zajezdni (przyjechał na przystanek ze strony z której przyjeżdżają dwa Autobusy, którymi jeżdżę do szkoły 126 i 134. Przy czy 126 i 136 mają tę samą pętlę „Kozanów” więc różnił się od autobusu, którego na co dzień używam jedną cyferką w środku).
Na pytania czemu korzystam z autobusu, odpowiadam z góry: Bo mi rower na sylwestra ukradli i musiałem się poddać.
Tak straciłem swoją niezależność w tym względzie.
Ale odzyskam Ją.

Wracając do tematu.
Kiedy zorientowałem się, że nie znam trasy, przemijającej z oknem (znam trasę prowadzącą do szkoły więc pomimo porannej zamuły, udało mnie się to zauważyć) sprawdziłem numer autobusu, w którym jestem i wysiadłem. Na czuja przeszedłem kilka kroków, po czym dojrzałem krzyż na kościele, który stoi tuż obok szkoły. Postanowiłem iść „w Jego kierunku” (tzn. musiałem wymijać wielkie budynki i podobne pierdoły). Po jakimś czasie, ujrzałem też dach kościoła, a ponieważ jest specyficzny, upewniło mnie to w wędrówce. Czasami zdarzało się, że krzyż na chwilę znikał mi z oczu, ale gdy nie wiedziałem dokąd iść, znów było go widać.

Ta krótka 40-minutowa podróż, stała się dla mnie metaforą Chrześcijańskiego życia.
Nie protestanckiego, katolickiego, prawosławnego. Po prostu Chrześcijanina.
Bo na tym samym Krzyżu Jezus zwyciężył śmierć dla wszystkich Chrześcijan. Ba! również dla Pogan. Wystarczy tylko mu zaufać, że raz pokonana śmierć nie ma już władzy, ani nad Panem, ani nad sługą.


Zaś wczoraj wieczorem, w formie modlitwy poszliśmy na miasto głosić Zmartwychwstałego i szukać jego śladów.

Ojciec rozesłał nas dwójkami.
Mogliśmy szukać znaków zmartwychwstania.
Mogliśmy głosić nowinę o zmartwychwstaniu.
Mogliśmy pytać o ludzką wiarę w, oraz poglądy na temat, zmartwychwstania.

Szedłem z Jackiem.
Pytaliśmy ludzi o wiarę w Zmartwychwstałego.
Względy kulturowe ludności Polskiej, oraz tradycyjne działanie pewnej znanej sekty, zmusiły nas do dodawania na początku wypowiedzi pewnego zdania.
Dlatego pytaliśmy ludzi:
Szczęść Boże. Nie jesteśmy Jechowcami. Czy moglibyśmy zadać Panu/Pani/Państwu/… jedno pytanie?

Jeśli chodzi o ludzi na osiedlu, to są tacy, którzy głośno przyznają się do wiary w zmartwychwstałego. Są tacy, którzy uważają to za podstawę wiary Katolickiej, ale sami nie są przekonani czy Wierzą (choć jak ktoś powiedział innej dwójce z nas posłanych: „Wierzę. Bo dlaczego by nie?”).
Są tacy, którzy zarażeni pseudotolernacją boją się użyć słów: „Zmartwychwstanie”, „Bóg”, „Jezus”. Ale wymijając te słowa, próbowali przekazać, że owszem wierzą.
Są tacy, którzy wypisują, swoją wiarę, na blokach i murach szkolnych (i jest to przyjemna odmiana pomiędzy członkami, pentagramami i nic nie znaczącymi Tagami, choć jest to odmiana zmazywana w pierwszej kolejności, podczas gdy reszta aktów wandalizmu pozostaje stałą dekoracją.)
Są i tacy, którzy odpowiedzieliby, ale w tej chwili poważnie konwersują, jak uzbierać dwa złote do ambrozji.

Po powrocie dzieliliśmy się tym co znaleźliśmy.
Bardzo podobało mnie się wyznanie wiary Tadka (którego bierzmowania jestem świadkiem, od niecałego miesiąca).
To jest gość, który nie boi się wejść do urzędu działalności publicznej i wykrzyczeć: „Jezus żyję!”.
To jest człowiek, który nie boi się… Nie. To jest człowiek o wiele większy, bo strach się go chwyta, ale On ten strach przełamuje.
To jest jegomość z grupy tych, których nazywam „Nawróceńcami”.
To jest gość, który ma przed są przyszłość zbliżoną do Świętego Pawła, przez wzgląd na przeszłość i spotkanie Chrystusa.

Jeśli zaś chodzi o mnie i Jacka, to podczas naszej modlitwy, dwa razy stchórzyliśmy. Raz Jacek, a raz Ja.

Siostry i Bracia, dziękuje, że jesteście, że wspieracie mnie modlitwą (o wiem jak ryzykowna to rzecz) i słowami motywacji w komentarzach (bo to też zajmuje Wasz czas).
Pragnę jednak, by Bóg dał Wam serca odważne. By posłał Was, głosić coście dostali.
Amen.

sobota, 3 kwietnia 2010

PrzedŚwięta! Bóg niepoprawny Hazardzista.

Dziś mnie ludzie zaskoczyli.
Nieznajomi ludzie, którzy powiedzieli "Wesołych Świąt" tak całkowicie od siebie z takim .... takim czymś że czułem, że mówią to świadomie.
Powiedzieć tak komuś na ulicy, to jest niezły wymiar odwagi, dla ludzi, którzy nie są tak powaleni jak ja.
Najpierw kobieta, która się spóźniła na święcenie jajek (całkiem młoda i ładna) jak jej powiedziałem, że za chwilę zaczynają znowu święcić (bo już chciała iść), a potem dziadek w windzie, (po tym jak powiedział mi na co jest chory i że był w szpitalu).
Bardzo mnie to podbudowało.
Choć i tak, spojrzeli na mnie jak na pomyleńca, gdy odpowiedziałem „Owocnych Świąt”, to pomimo to znak, że ludzie nie odeszli od Boga jeszcze tak daleko. Przynajmniej nie wszyscy.

Wczoraj (Dziś) czuwaliśmy przy najświętszym sakramencie.
Wygadałem z Bogiem, już chyba, wszystkie tematy, do jakich jestem zdolny podejść z Nim.
Wczoraj na adoracji odkryłem, że
konkretna intencja przy odmawianiu różańca bardzo pomaga w odmówieniu go.
Nawet kiedy chce się modlić i mam dość czasu na modlitwę, to podczas odmawiania różańca, pojawia się myśl, niczym baobabu ziarno na planecie małego Księcia, pytająca: „Ile jeszcze?”.
Tymczasem, gdy każdy paciorek odmawiając, masz przed oczami konkretną osobę, za którą się modlisz i masz przed oczyma jej problemy, sprawy, intencje, to zauważasz że przychodzi stres złudny, z półmyślą: „Starczy mi paciorków?”.


Jakoś tak w tym roku przeżywam to Triduum bardziej świadomie.
O wiele bardziej świadomie!
Może to konsekwencja świadomości walki duchowej, w jaką wszedłem?
Bóg wie co robi.
Nawet kiedy wchodzi w absurd, ten staje się logiką.
Przykład?
Bóg stwórca i władca wszystkiego, godzien największej chwały i czci, stanowiący sprawiedliwość,
On zniża się do postaci człowieka (którego sam stworzył i wygnał, człowieka, który już raz go zdradził), pozwala się zdradzić po raz kolejny. Pozwala się pokonać, porwać, osądzić sztuczną sprawiedliwością, pozwala się poniżyć. Pozwala się odrzucić tym, których miał za najbliższych i wybranych. Pozwala się wyszydzić.
Pozwala się zabić, Pan Życia i Śmierci!
Pozwala się zhańbić, Twórca chwały.
I ten cały absurd, porażki Niezwyciężonego, Twórca zwycięstwa zamienia w logikę.
Zamienia absurd wyszydzenia, w logikę chwały.
Esencja życia umiera, by zwyciężyć Śmierć i żyć.
Bóg jest niepoprawnym hazardzistą. Kiedyś zaryzykował (dając Aniołom wolną wole) i przejechał się na tym. Potem znów zaryzykował (dając ludziom wolną wole) pomimo poprzedniego doświadczenia i znów się przejechał na tym. A ostatecznie wszystko
uporządkował, byśmy mogli stworzyć sobie chaos. Tyle ludzkiej logiki.
Dla Niego liczy się, że z każdej z tych prób, ktoś przy Nim pozostał. Ktoś kto nie musi ale chce.
W ten sposób powstała: Wolność oraz Chęć, ale i Niechęć, Zazdrość i Nienawiść.


Bracia i Siostry. Zatrzęśmy ziemią! Niech dzisiejsi strażnicy śmierci Boga, się zmieszają.
Niech zstąpi Anioł i pociesza.
Pozwólmy Bogu zmartwychwstać. Nic więcej mu nie potrzeba, choć i ta potrzeba jest logiczna tylko w Jego absurdzie.