Właściwie to poprawiło mnie się trochę w Czwartek wieczorem.
W Piątek jednak już mi prawie całkiem przeszło.
Niestety odwołany wyjazd i nieprzygotowany strój były już nieodwracalnie-niepodważalnym argumentem pozostania we Wrocławiu.
Chyba będziemy mieli kolejnego członka wspólnotowej służby ołtarza.
To dość pozytywna informacja.
Ponadto udało mnie się wczoraj porozmawiać półprywatnie z gościem, który jest od niedawna w naszej wspólnocie i o którego stoczyłem wiele duchowej walki.
Mam nadzieje, że Pan zatrzęsie jego dotychczasowym stylem życia.
Gość jest deklarowanym ateistą. A pomimo to szuka Boga, choć na razie mniej za pośrednictwem świadomości.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś tak szczególnie lubię „szukających”.
Wieczorem postanowiłem odprowadzić Przyjaciela do mieszkania gdzie nocuje w ten weekend (nie jest z Wrocławia, ale dość często tu bywa).
Po drodze wdaliśmy się w dyskusję na temat wiary (Obaj jesteśmy Katolikami, choć ja chyba mam „kontrowersyjne” poglądy).
Początkowo omawialiśmy temat współpracy i modlitwy, za pewne trudne i zarazem bliskie sprawy.
Kiedy jednak doszliśmy do tematu (o którym już kiedyś pisałem) biskupów, kanonów i tego wszystkiego co staram się zrozumieć, ale na razie uznaję za sztuczne i „ludzkie”, pokłóciliśmy się.
Czułem, że dałem mu kilka razy podczas tej kłótni, możliwość przekonania mnie wytłumaczenia.
Nie wytłumaczył. Wydaję mnie się nawet, że jestem krok w tył.
Już zaczynałem przekonywać się do biskupów, gdy jeden z Nich dał wyraz interesowania się ludźmi, poprzez to, że spotkał się z grupami parafialnymi. Wypytywał.
To było dobre działanie.
Mój Przyjaciel chciał mnie przekonać, ale chyba zrobił coś odwrotnego.
Może jeszcze nie czas… Może nie tędy droga… Może nie ten cel.
Nie mam pojęcia.
Kiedy wracałem, było już około północy i postanowiłem wrócić autobusem nocnym spod dworca.
Nie wiem czy pomyliłem numery czy przystanek docelowy.
Wydawało mnie się, że ten autobus jedzie inną trasą.
Istotnie jechał inną trasą. Jechał zupełnie w inne miejsce, nie zahaczając nawet o znajome okolice.
Kiedy przyjechaliśmy na ostatni przystanek kierowca wyprosił mnie z autobusu, mówiąc jednocześnie, że rusza w drogę powrotną nie wcześniej niż za 2 godziny.
Nie powiedział jednak, że wraca na dworzec.
Poszedłem dalej.
Powiedziałem sobie, że idąc przed siebie muszę „gdzieś” dojść.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem
Dobrze, że postanowiłem przeczytać trasę tego nocnego autobusu by kierować się przystankami do dworca. Zauważyłem, że następny autobus pojawi się już za pół godziny.
Postanowiłem poczekać.
Spotkałem, również życzliwego taksówkarza, który powiedział mi, że istotnie powinien tu być autobus w najbliższym czasie.
Oczywiste jest, że powiedział mi to dopiero po pytaniu, czy da rade mnie dowieść w znajome miejsce za 14 złotych wygrzebane z kieszeni.
Autobus przyjechał.
Kierowca z wyglądu niczym się nie różnił od tego, który miał ruszyć w drogę za dwie godziny. -.-
Ostatecznie z dworca ruszyłem do domu piechotką, po drodze spotykając lekko podchmielonych drechów, z pytaniem: „Czy Ty jesteś żydem?”.
Wytłumaczyłem im, że żydzi nie noszą krzyża na wierzchu. Potem powiedziałem że jestem Katolikiem i gdy wciąż pytali czy jestem Chrześcijaninem odpowiedziałem „tak” zamiast tłumaczyć, że to oczywiste.
Wróciłem do domu jakieś półgodziny przed Czwartą.