poniedziałek, 12 maja 2008

Duch Pocieszyciel

Zastanawiałem się nad tytułem postu "Powrót Auć" ale wtedy mógłbym tu równie dobrze napisać o tym, że rano poparzyłem się żelazkiem po prasowaniu, a temat jest inny, więc i tytuł trafniejszy ;]



Kolejny kawałek Bajki:

"Rycerz, gdy niestraszny był mu mur i żelazny potwór, odczuł czemu taka potężna była fosa. Nie była to fałszywa fosa niepewności lecz rwąca rzeka zasilana nurtem bojaźni. Pokonany tą przeszkodą, Rycerz nie miał sił wracać do brzegu, by jeszcze raz szturmować zamek. Płynął bezwładnie unoszony przez wodę, a za Nim rozciągał się malutki strumyczek krwi. Cieknąc delikatnie z jego serca, czerwony strumyczek powoli dyfuzował z rzeką, wieńcząc ten dziwny obraz.

Może dopłynie do innej fortecy.

Może dopłynie do morza gdzie już nigdy nie spotka murów, fos, zamków, pięknych złotowłosych niewiast, marzeń.

Może zatonie gdzieś po drodze gubiąc na zawsze sens swego życia.

Może Dobry Rybak wyłowi go na brzeg.

Może..."



Ostatnio znów przyszła pogawędzić ze mną, moja Przyjaciółka Refleksja.

"F-Dlaczego to tak cholernie boli?

R-Może to ma jakiś sens?

F-Jaki?

R-Nie wiem. Zastanówmy się. Co byś zrobił gdyby nie odwiedzał Cię ból?

F-Hmm... Nie wiem.

R-A co robi większość ludzi w takiej sytuacji?

F-Czasem robią głupie rzeczy. Skaczą z mostów, strzelają se w łby, odkręcają gaz...

R-Szaleństwo... to jedna z możliwości.

F-Niektórzy nie chcą do ostatniej chwili uwierzyć co się stało.

R-Też prawda. To jest jakiś sposób.

F-Tak?

R-Tak ale zły. Kłębiąc w sobie negatywne uczucia ciężko Ci jest się uśmiechnąć do świata. A jeśli wmówią sobie to na dobre to będą hipokrytami... przecież dobrze o tym wiesz.

F-Hmm... Niektórzy szukają ukojenia w nowych ramionach.

R-To też jest wyjście.

F-Myślisz żebym?

R-Nie. Pomyśl, związek oparty na ucieczce od starego uczucia, rzadko żyje długo. To więc, nakręca cały mechanizm biegania z sercem, od człeka do człeka i szukania plastra, który by pasował do rany na sercu... a o takowe ciężko.

F-Sugerujesz żebym odpoczął? Śmieszna sprawa.

R-Czemuż to?

F-Moi najlepsi Przyjaciele podpowiadają mi to samo. Ale tu większym problemem jest to, że nad swoim sercem nie zapanuje.

R-No to może właśnie po to Ci ból?

F-...- zgaszony.

R-...-Dyskretnie się ulatniając.



Dziś miałem dziwny dzień.

Do Kościoła szedłem nastawiony na pocieszenie. Niosłem koszyczek swoich smutów. Co więcej, ponumerowane bolączki, świadczyły o moim braku zaufania.

Co zrobił Bóg?

Wystawił mnie na takie cierpienie, że z trudem wstrzymałem łzy by nie moczyć kościelnej posadzki.

(W streszczeniu: Ostatnio nie byłem na spotkaniu. Obiecałem Animatorowi, że będę na dzisiejszym. Wcześniej poszedłem jeszcze na nabożeństwo majowe. Byłem sam z kandydatem na ministranta. Nie został on na mszy... Impulsywnie zdecydowałem, że tak być nie może, bo dziś uroczystość a prezbiterium puste.) Wszystko dobrze się układało do momentu kiedy po komunii Diakon przypomniał mi coś jednym zdaniem. "Ty nie masz dziś spotkania?"

Umysł sam dopowiedział "Godzinę temu"(szkoda, że dopiero teraz).

Siedząc podczas ogłoszeń (dziwnym trafem najdłuższych jakie słyszałem w tym roku, poza bilansami konta remontowego) przechodziło mi przez mózg więcej myśli niż, umiałbym zliczyć. Zaszkliły mi się oczy. Po Mszy Św. w zakrystii ministranckiej doszedłem do wniosku, że muszę być odpowiedzialny za swoje czyny i decyzje. Nie dotrzymałem obietnicy. Zdjąłem Krzyż z szyi. Na pytanie napotkanego Ceremoniarza "Czy będziesz dziś na 20?" odpowiedziałem: "Chyba nie."

W tamtej chwili byłem gotów odejść ze wspólnoty, w której jestem od paru lat i ze WSPÓLNOTY, która jest dla mnie życiem.

W ogrodzie spotkałem moją grupkę. Kładąc krzyż na stoliku przed moim animatorem, usłyszałem tylko:
"Zostań do końca, proszę"
Ku mojemu zdziwieniu wcale nie był niezadowolony, że nie było mnie na spotkaniu. Spokojnie i wyrozumiale powiedział, że wszystko jest w porządku. Później pocieszył mnie jeszcze Diakon. Stwierdził, że jeśliby rozliczać wszystkich z tego co obiecują, to zostałby w tej wspólnocie sam... po chwili poprawił się i stwierdził, że sam też by musiał odejść.

Wieczorem wszystko było już dosyć dobrze. Zacząłem się tylko zastanawiać:
"No ok. Boże. Dałeś mi cierń by zaraz go wyjąć i jest w porządku. Ale kiedy obiecałeś mi pocieszenie inny ból trapił mą duszę."
Wszystkie chaotyczne myśli pałętające się, w ów czas, w moim umyśle, skierowały się ku temu rozważaniu, które wyżej opisałem jako Rozmowę z Refleksją.

"Przybądź Duchu Święty(...) Daj szczęście bez miary."
Ad Maiorem Dei Gloriam.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie martw sie Czucz. Tez mam zachwianki, by odejsc.. A wspolnote tworza ludzie, bardzo bliscy i nie mam sily by z niej odejsc dlatego jestem:) A Tobie sie ulozy.. I nie moge uwierzyc , ze zdjales krzyz..

Anonimowy pisze...

pluszor pisala:)

Funatyk pisze...

;)